Audycja, której nigdy nie było...
«2003-04-12
Audycje Specjalne

Komentarz

Koncert The Sisters Of Mercy w Warszawie 08.04.2003

Opis

1. The Sisters of Mercy - Temple of Love

2. The Sisters of Mercy - Crash and Burn

3. The Sisters of Mercy - Ribbons

4. The Sisters of Mercy - When You Don't See Me

5. The Sisters of Mercy - We are the Same, Susanne

6. The Sisters of Mercy - Alice

7. The Sisters of Mercy - War on Drugs

8. The Sisters of Mercy - Flood I

9. The Sisters of Mercy - Will I Dream?

10. The Sisters of Mercy - Dominion / Mother Russia

11. The Sisters of Mercy - Summer

12. The Sisters of Mercy - Anaconda

13. The Sisters of Mercy - Slept

14. The Sisterhood - Giving Ground

15. The Sisters of Mercy - First And Last And Always

16. The Sisters of Mercy - Romeo Down

17. The Sisters of Mercy - Flood II

18. Komentarz

19. The Sisters of Mercy - I Was Wrong

20. The Sisters of Mercy - Neverland

21. The Sisters of Mercy - Lucretia (My Reflection)

22. Komentarz

23. The Sisters of Mercy - Top Nite Out

24. The Sisters of Mercy - Vision Thing




Komentarze/recenzje

Gdy 12 lat temu Ojciec Przełożony odwiedzał Polskę po raz pierwszy, zrobił to tuż przed przyjazdem Papieża. Można też było mówić o magii liczb, bo rok 1991 można przeczytać od tyłu. Następny taki rok (2002) przypadał za 11 lat, jednak tym razem Eldritch nieco się spóźnił, no i Ojciec Święty tym razem uprzedził Ojca Przełożonego ;). To tak tytułem anegdoty - swoją drogą obserwując szefa Sióstr na warszawskim koncercie miałem wrażenie, że gdyby chciał założyć w Polsce zakon lub własną rozgłośnię radiową, zyskałby sobie nie mniejszy posłuch niż ojciec Rydzyk - a charyzmatu mu nie brakuje, czuło się to podskórnie zza ciemnych okularów, w demonicznym śpiewie, kociej wyniosłości ;). Nie darmo Tomek kiedyś pisał, że Eldritch potrafi zahipnotyzować nie gorzej niż Kaszpirowski. Podobno Eldritch poza sceną nie przywiązuje wagi do imageu i przed koncertem we Wrocławiu przechadzał się wśród oczekującej publiczności nie będąc rozpoznanym przez nikogo.

 

Przed Halą Mery panował spory ścisk, większość przybyłych musiała odstać przynajmniej pół godziny przed dopchaniem się do wejścia. Mało kto więc pewnie zwracał uwagę na to, czy w tym tłoku przypadkiem nie przemyka się ukradkiem pewien niepozorny człowieczek, który specjalnie na tę okazję zdjął swój kluczowy atrybut - ciemne okulary. Około 20:30 umilkła muzyka z taśmy, a halę spowił półmrok rozświetlany tylko blaskiem reflektorów, zmieniających się jak w kalejdoskopie. Najpierw pojawili się Chris Sheehan i Adam Pearson, z tyłu ukrył się niewidzialny, a przecież niezastąpiony Doctor Avalanche, i od razu na dzień dobry, zgodnie z nieśmiertelną receptą Hitchcocka, przeżyliśmy trzęsienie ziemi, by potem napięcie mogło rosnąć. Słynne gitarowe intro, a po nim na scenie pojawił się ON i obwieścił upadek ŚWIĄTYNI MIŁOŚCI, a czarny wicher uniósł nas w zupełnie inny wymiar...

 

Temple of Love

Ojciec Przełożony w dalszym ciągu nic sobie nie robi z legendy, jaka go otacza. Nie pozował na Księcia Ciemności - poza nieśmiertelnymi ciemnymi okularami nie potrzebował żadnych innych atrybutów, aby zahipnotyzować przybyłych. Zamiast peleryny miał czarną skórę, której pozbył się już po paru numerach - nic dziwnego, gdyż serwując na przemian stare i nowe kazania, stworzył temperaturę, która rozsadziłaby niejeden termometr. Świątynia Miłości runęła, ale wątek zniszczenia pozostał - wciąż wszystko się WALIŁO I PALIŁO...

 

Crash and Burn

Eldritch ma w sobie coś z węża. Nawet jego głos momentami przechodził w rozkoszny syk, gdy sączył nam jad do uszu. Tutaj dał prawdziwy popis, a same WSTĄŻKI łopotały tak elektryzująco, jak nigdy dotąd - nie po raz pierwszy można było zdjąć kapelusz przed gitarzystami, którzy zasłużyli na miano godnych następców Wayne a Husseya, Gary ego Marxa i Andreasa Bruhna.

 

Ribbons

"Nie istnieję, gdy mnie nie widzisz, nie istnieję gdy ciebie tu nie ma.

Czego oko nie widzi, tego sercu nie żal.

Możesz stwarzać pozory, gdy jesteśmy daleko,

lecz kiedy odejdziesz, ja zniknę..."

 

Eldritch pewnie wyjął te słowa z ust i serc wielu obecnych, choć z sobie tylko znanych powodów nie zaśpiewał drugiej zwrotki.

 

When You Don't See Me

Pewnie większość wielbicieli Sisters nie znała utworów powstałych już po zawieszeniu działalności grupy, a one wypełniły prawie połowę koncertu. "We Are The Same, Suzanne" posiadało chyba największą siłę rażenia, a romantyczno-marzycielska strona osobowości Eldritcha znów wzięła tu górę. Czyżby znowu ukłonił się Leonard Cohen? I tutaj Ojciec Przełożony dał kolejny dowód, że jego śpiew nic nie stracił ze swojej dawnej uwodzicielskiej mocy.

 

Alice

Eldritch ma w sobie coś z kota. Dał z siebie wszystko, lecz czuło się wyniosłość, z jaką traktował słuchaczy - kontakt słowny był ograniczony do minimum. Znów usłyszeliśmy nowy utwór - choć nie znaliśmy tekstu, można było odnieść wrażenie, że to kolejny antywojenny manifest Eldritcha. Porównanie nasuwało się samo - gdy Sisters of Mercy przyjeżdżali do nas po raz pierwszy, akurat skończyła się wojna w Zatoce Perskiej, a Eldritch nie oszczędził prezydenta USA w tekście "Vision Thing". Minęło 12 lat i Stany Zjednoczone znów przystąpiły po rozprawy z Husajnem, tym razem z inicjatywy Busha juniora... Czyż Ojciec Przełożony mógł na to nie zareagować po swojemu i nie stworzyć kolejnej wizji apokalipsy?

 

War on Drugs

Oszołomienie wzrastało, temperatura rosła, a apokalipsa się dopełniała. Monumentalny wstęp Doktora Avalanche w połączeniu z orientalnym brzmieniem klawiszy zaczął zwiastować, że wkrótce pochłonie nas wielka woda...

 

Flood I

I znów nowy utwór. Czy będę śnił o ponownym przyjeździe Ojca Przełożonego do kraju nad Wisłą? Odpowiedź może być tylko jedna ? tak, choćby nawet minęło następnych 12 lat.

 

Will I Dream?

Znów zawitaliśmy do Krainy Powodzi, a poczuliśmy się w niej tym bardziej swojsko, że apokaliptyczna partia saksofonu zabrzmiała równie przejmująco w wersji gitarowej. Część publiczności wykrzyczała razem z Eldritchem finałowe modlitwy o deszcz do Matki Rosji - czy zostały one wysłuchane, nie wiadomo, ale ich siła rażenia pozwala przypuszczać, że było je słychać aż w miejscu przeznaczenia...

 

Dominion/Mother Russia

Znów pojawił się utwór, którego przesłanie pozostaje w sferze domniemywań, przynajmniej dla nas, którzy usłyszeliśmy go tutaj po raz pierwszy. Utwór o tytule dość przewrotnym jak na zespół kojarzony z mrokiem i czernią - ale bynajmniej nie brzmiał letnio w żadnym tego słowa znaczeniu.

 

Summer

Kolejny powrót do zamierzchłej przeszłości, tym razem po to, by próbować przeżyć śmiertelny uścisk anakondy. I ten uścisk był zaiste piorunujący, choć śpiew gitarzysty w chórkach nieco psuł ogólne wrażenie, gdyż zagłuszał głównego mistrza ceremonii.

 

Anaconda Slept

"Nigdy nie odnajdziesz tego, co straciłeś. Słowa są tylko pyłem w pustyniach dźwięku. Wszystko stracone, twoja ufność leży w gruzach, a prawda jest zatopiona". To był jedyny PODARUNEK z płyty THE GIFT...

 

Giving Ground

Pierwszy, ostatni i na zawsze? A może pierwsza, ostatnia i na zawsze? Każdy z nas może dopisać sobie własną interpretację. Na szczęście poprzedni koncert Sisters w Polsce nie okazał się ostatnim. Ta wersja, bardziej transowa niż na płycie, wprowadziła chyba niejednego widza w stan hipnozy.

 

First and Last and Always

Większość nowych utworów nie odbiegała stylistycznie od zawartości płyt "Floodland" i "Vision Thing". Wielu z nas więc pewnie poczuło się tak, jakby czas zatrzymał się na te dwanaście lat w miejscu. To wrażenie potęgowało nagłośnienie koncertu - akustycy tym razem stanęli na wysokości zadania i nie eksponowali wyłącznie Doktora Avalanche kosztem śpiewu Eldritcha i gitar. Było też doskonale słychać klawisze, a niektóre ich partie po mistrzowsku odtworzył gitarzysta Adam Pearson. Jak głosi plotka, nie obyło się bez częściowego playbacku - ale nikomu z obecnych chyba to specjalnie nie przeszkadzało.

 

Romeo Down

"Milion głosów wołających me imię. Podnieś ręce. POWÓDŹ...". Byliśmy straceni. Tonęliśmy przy apokaliptycznym śpiewie Eldritcha i transowym akompaniamencie Doctora Avalanche...

 

Flood II We are the Same, Susanne

I znów odbyliśmy wycieczkę do zamierzchłych czasów. 12 lat temu utwór "Alice" doprowadził wrocławską publiczność do stanu wrzenia. W Hali Mery temperatura również sięgnęła zenitu... To był koniec części zasadniczej. Publiczność wybłagała pierwsze bisy. I nie zawiodła się - dostaliśmy akustyczną wersję "I Was Wrong", w której Eldritch znów przypomniał, że nie tak daleko mu do Leonarda Cohena. "Myliłem się... Myliłem się sądząc, że dam sobie radę bez ciebie. Mogę pokochać mego przyjaciela, lecz niech mnie diabli, jeśli pokocham twego".

 

I Was Wrong

Powódź już się dokonała, teraz odwiedziliśmy jeszcze Neverland. "Miałem wszystko jak na zawołanie. Zbyt wiele, lecz nigdy dosyć. Lepiej podrzeć to wszystko i patrzeć, jak się wali". Ten utwór, rzadko wykonywany przez Siostrzyczki na koncertach, był kolejną niespodzianką i jednym z kulminacyjnych momentów koncertu. Po takiej dawce fatalizmu następne utwory mogły zabrzmieć już tylko optymistycznie.

 

Never Land

Podobnie jak 12 lat wcześniej, trudno było od razu rozpoznać, że zespół gra Lukrecję. Ale gdy już wszyscy ją rozpoznaliśmy, pozostało już tylko włączyć się w szaleńczy taniec duchów.Tomek oczyma wyobraźni wypatrywał zapewne na scenie kruczoczarnej Patricii Morrison, i kto wie, może wyczuł jej obecność gdzieś w tle...

 

Lucretia, My Reflection

Ta miłosierna noc już powoli dobiegała końca. Doczekaliśmy się jednak jeszcze drugiego bisu - Eldritch uraczył nas ostatnim już tej nocy koncertowym rarytasem o stosownym tytule.

 

Top Nite Out

Widziadło w pędzącym samochodzie. To na pożegnanie zaserwował nam Eldritch. Jak wiadomo, w tekście utworu Ojciec Przełożony nie oszczędził prezydenta USA i jego skłonności do rozwiązywania problemów za pomocą konfliktów zbrojnych, tak więc utwór nic nie stracił na aktualności. Po takiej piorunującej przejażdżce nikt już chyba nie śmiał prosić o więcej, choć niektórym mogło zabraknąć paru sztandardowych kazań Sisters, jak "Marian" czy "This Corrosion". Jednak za zakończenie pojawiła się jeszcze jedna niespodzianka, na którą chyba polscy wyznawcy Sióstr nie byli przygotowani. Jakby nawiązując do wojny w Iraku, Eldritch wydał trzykrotny okrzyk: "THE WAR IS WRONG", oczekując odzewu ze strony przybyłych. Ten jednak wydał mu się zbyt mizerny, bowiem z wyraźną irytacją machnął ręką i podążył za kulisy. Wkrótce zapaliły się światła...

 

Vision Thing

W utworze finałowym Eldritch śpiewał, że jest królem zamieci ("blizzard king"). Słowa te zabrzmiały dwuznacznie, jak to u Eldritcha - z jednej strony były aluzją do Jima Morrisona - Króla Jaszczura (Lizard King), z drugiej pasowały jak ulał do scenerii tego wieczoru, gdzie w środku hali było gorąco, a na zewnątrz szalała może nie zamieć, ale zdecydowanie mocna jak na tę porę roku śnieżyca. Wyobraźnia podsunęła jeszcze jeden dobry utwór na tę okazję, który w Hali Mery się nie pojawił - "Driven Like The Snow". I wszyscy już powoli opuszczaliśmy halę, by za chwilę rozproszyć się niczym owe płatki śniegu, gnani własnym przeznaczeniem w różne strony - ale bogatsi o kolejne niepowtarzalne przeżycie. Eldritch uraczył nas znowu w przeważającej większości opowiadaniami o zagładach, apokalipsach i złamanych sercach, które jednak jakimś przedziwnym trafem wywoływały efekt katharsis - oczyszczały, a nawet podnosiły na duchu i pozostawiały nadzieję.

 

"Ach, Siostry Miłosierdzia
Są tu wciąż,
nie wypędził ich nikt
One na mnie czekały
Gdy myślałem, że brak mi już sił".

 

Rzeczywiście, Eldritch i jego apostołowie znów nie zawiedli i udowodnili, że pomimo upływu czasu i wieloletniego odpoczynku od studia, nadal są w doskonałej formie. Jeśli każdy kot ma przed sobą dziewięć żywotów, to można przyjąć, że po 4 płytach studyjnych i jednej składance Ojciec Przełożony objawił nam się w szóstym, koncertowym wcieleniu. A więc przed nami być może jeszcze trzy fascynujące przeżycia z Sisters of Mercy w roli głównej. Obyśmy doczekali się ich jeszcze przed następną wojną.


Autor: Grzegorz Fik