Twoje imię niczym lód
«1992-02-15»
Trójka Pod Księżycem

Komentarz

Najnowsze płyty: Tracy Hitchings - "From Ignorance To Ecstasy". 
Romantycy muzyki rockowej: Spandau Ballet - fragmenty płyty "Journeys To Glory" z 1981 r. 
W I godzinie Tomek opowiadał o koncercie Collage w warszawskim klubie Fugazi, m.in. narzekając na kulturę (?) rewidujących go przy wejściu ochroniarzy - "byłoby to dużo przyjemniejsze, gdyby obmacywała mnie dziewczyna - niestety, robił to facet". 
III godzina była poświęcona pamięci Profesora Sandiego, tragicznie zmarłego przyjaciela Tomka (zginął w wypadku samochodowym w Jankach pod Warszawą 11.01.1992). 
Pojawiły się jego ulubione utwory, a także fragmenty listów, jakie pisał do Tomka.
 

Audycja dzięki

Grzegorz Fik - data

Grzegorz Fik - komentarz

Vampirek - komentarz - treści komentarzy

Grzegorz Fik - opis

Krzysiek B. - opis - uzupełnienie

Opis

1. Sygnał audycji

Dobry wieczór.

 

2. Procol Harum - Repent Walpurgis

3. Komentarz Tomasza

Wita Państwa serdecznie Tomasz Beksiński. Tak właśnie zakończył się niespełna tydzień temu, w niedzielę, warszawski koncert grupy Procol Harum. Największą niespodziankę i największa przyjemność, jaką ci wspaniali muzycy mogli nam sprawić - "Żal za Walpurgią", prawie zapomniany utwór z pierwszej płyty Procol Harum wydanej aż w '67 roku, czyli 25 lat temu. Cóż, wydaje się, że piękno, urok i niezwykła siła emanująca z tej kompozycji są po prostu ponadczasowe, to był jeden z najwspanialszych finałów koncertów, jakie przeżyłem. I cały koncert był cudowny, jedyny w swoim rodzaju, najwspanialszy na jakim byłem i to nie tylko za sprawą wielkiej muzyki przez olbrzymie M, po prostu w Sali Kongresowej można oglądać koncerty i można słuchać muzyki. Siedzi się wygodnie, wszystko się widzi, wszystko się słyszy. Nikt człowiekowi nie wsadza łokcia w bok, nikt nikomu na barana nie wchodzi zasłaniając widok publiczności z tył. Dźwięk nie rozpływa się gdzieś po kątach sali, która jest olbrzymią halą fabryczną niemalże zaprojektowaną do zawodów sportowych. Tak to zazwyczaj bywa, ale w tę niedzielę przeżyłem niezapomniany wieczór i chciałbym za to podziękować firmie Rock Corporation, która sprowadziła do Polski Procol Harum i życzę tej firmie więcej takich strzałów w dziesiątkę. Może by tak następnym razem Bryan Ferry albo Emerson, Lake & Palmer, podobno się reaktywowali.

 

4. Procol Harum - Conquistador (live)

5. Komentarz Tomasza

To był zespół Procol Harum. A skoro już jesteśmy przy koncertach. Dwa razy próbowałem obejrzeć i usłyszeć warszawski zespół Collage z nowym wokalistą. Pierwsze podejście miało miejsce 30 stycznia w klubie o znajomo brzmiącej nazwie Fugazi. Jednak członkowie Marillion, nawet jeśli są zdolni wytrzymać ze Steve'em Hoghartem, to chyba padliby po kilku chwilach spędzonych w tym klubie. Już w drzwiach dokładnie mnie obmacano, czy nie mam przy sobie spluwy, łańcuchów i tak dalej. No nie byłby to nawet taki zły pomysł, gdyby obmacywała mnie dziewczyna, ale niestety robił to facet. Wysoko zniesmaczony spytałem, czy jest w klubie szatnia, gdyż chciałem zostawić gdzieś płaszcz i kapelusz. Owszem, szatnia była, ale nieczynna, choć wiele zblazowanych osób z bardzo ważnie wyglądającymi wizytówkami biegało bezczynnie dookoła. Tymczasem koncert się spóźniał, no i spóźnił się godzinę z kwadransem. Przez cały ten czas stałem w tłoku, grzałem się w ubraniu, nogi właziły mi w tyłek, a stężenie nikotyny w powietrzu wynosiło chyba siedemdziesiąt procent na trzydzieści procent smrodu, bo tlenu już tam w ogóle nie było. Gdy wreszcie koncert się zaczął, nagłośnienie było tak cudowne, tak wspaniałe, że nie usłyszałem ani klawiszy, ani głosu nowego wokalisty, gdy cicho śpiewał był po prostu niesłyszalny, a gdy krzyczał, był niezrozumiały i przesterowany. Na domiar złego, a może na domiar szczęścia, nie wiem, po trzydziestu minutach wysiadło światło i koncert się przerwał. Wtedy już zdecydowałem, że dość i opuściłem klub Fugazi, żeby już całkiem nie ześwirować. Nazwa, muszę powiedzieć, Fugazi, rzeczywiście idealna, wszystko oddaje. Noga moja więcej tam nie postanie, nawet w blasku księżyca.

 

6. Collage - Living in the Moonlight

7. Komentarz Tomasza

"Living in the Moonlight", to był Collage wciąż jeszcze ze Zbyszkiem Bieniakiem. Nowy wokalista nazywa się Jarek Wajk, poznałem go, ale wciąż nie miałem okazji usłyszeć. Drugie podejście na Kolaży miało bowiem miejsce 8 lutego w klubie na ulicy Dobrej, też oczywiście w Warszawie. Niestety koncert odwołano z jakichś bliżej niejasnych przyczyn. Zdaje się, że akustyk poszedł sobie razem ze sprzętem nagłaśniającym. Dosyć dziwnie zachowują się niektórzy akustycy. Obsługa klubu natychmiast zażądała od zaproszonych gości, którzy mieli zaproszenia, po dziesięć tysięcy za samą przyjemność wejścia do środka i nawdychania się papierosowego smrodu. Biedny Wojtek Szadkowski, naprawdę było mi go żal, widziałem, że wstydził się za organizatorów, a to już jest po prostu skandal. Muszę Państwu powiedzieć, że jak na razie, najsympatyczniej wspominam koncert Collage rok temu, w Stodole, był to pierwszy koncert, na którym... pierwszy koncert tego zespołu, na którym byłem. Opóźnienie było niewielkie, czynna była szatnia, hol był przestronny, można było poczekać, no i co najważniejsze nie było absolutnie żadnego obmacywania.

 

8. Collage - Ja i ty

9. Komentarz Tomasza

"Ja i ty" - Collage z bajecznej płyty "Baśnie", jeden z moich ulubionych utworów z tej płyty i wciąż wielki przebój. Wiem, że z niecie... niecierpliwią się już Państwo, z niecierpliwością czekają Państwo na zapowiedź, co dziś usłyszymy. Zawsze zaczynałem od takiego krótkiego naszkicowania programu, ale dziś jednak dla odmiany po prostu zrobiłem inaczej, ale cóż, kto był na tyle cierpliwy, żeby poczekać do teraz, to za chwilę się dowie, co nas jeszcze czeka. Za chwilę w "Romantykach muzyki rockowej" dziś utwory z pierwszej płyty zespołu Spandau Ballet - "Journeys to Glory". Po godzinie dwunastej fragmenty nowej płyty, będzie to solowy album Tracy Hitchings, wokalistki znanej już Państwu grupy Quasar. Potem będzie kącik muzycznych wspomnień. A po godzinie pierwszej będzie specjalny program poświęcony pamięci profesora Sandy'ego, mojego przyjaciela, który przed miesiącem zginął w wypadku. Teraz natomiast chciałbym podziękować Państwu za wszystkie walentynki, które otrzymałem z okazji dnia 14 lutego. Bardzo mi miło, że aż takie namiętności wzbudzam, choć to trochę krępujące uczucie, no ale przyjemne. Ja też mam dla kogoś walentynkę, chociaż... wydaje mi się, że wszelkie wysyłanie jej mijałoby się z celem, brzmi ona: "Twoje imię niczym lód w moim sercu".

 

10. The Cure - Cold

11. Sygnał kącika Romantycy muzyki rockowej

12. Komentarz Tomasza

Dla "Romantyków muzyki rockowej" zespół Spandau Ballet to już pewnego rodzaju legenda, a także można powiedzieć kanon, jedna z pierwszych grup, która na początku lat 80, razem z Visage i razem z Ultravox, zapoczątkowała ten krótko wprawdzie istniejący, ale bardzo popularny styl w muzyce rozrywkowej. Rock nowo-romantyczny mocno podlany elektroniką, z elektroniczną perkusją, z klimatami 'ala dawny Kraftwerk, 'ala Roxy Music, nawet 'ala Cockney Rebel. Zespół Spandau Ballet z założenia, przynajmniej tak przeczytałem o nim wtedy, w takiej, jak gdyby notce reklamowanej dołączonej do pierwszej płyty, miał być grupą tworzącą instrumentalną muzykę baletową, muzykę, która miała być podkładem dla grupy tanecznej. No, ale potem okazało się, że nic z tego projektu nie wyszło, a członkowie grupy napisali teksty, zaczęli śpiewać, no i po prostu powstała pierwsza płyta "Journeys to Glory" - "Podróże ku chwale". Płyta, która wydaje mi się jest naprawdę jedną z najwspanialszych wtedy wydanych i jedyną w dorobku zespołu Spandau Ballet, o której warto pamiętać, na którą warto zwrócić uwagę. Późniejsze zaczęły zdradzać niepokojący wpływ muzyki funky, odejście w kierunku muzyki pop, która niestety no nie brzmiała, w wykonaniu Spandau Ballet, najlepiej. Natomiast ten pierwszy album, "Journeys to Glory", to już jest prawdziwy kanon czegoś krótkotrwałego, ale bardzo, bardzo oryginalnego. Usłyszymy następujące utwory: "To Cut a Long Story Short" - "Krótko mówiąc"; "Reformation" - "Reformacja"; "Mandolin" - "Mandolina"; "Musclebound" - "Kulturystyka"; "The Freeze", czyli "Zamarznięcie" i "Toys" - "Zabawki". John Keeble - perkusja, Martin Kemp - gitara basowa, Steve Norman - gitara, Gary Kemp - gitara, syntezatory, Tony Hadley - śpiew, syntezatory, czyli Spandau Ballet. Słuchamy.

 

13. Spandau Ballet - To Cut a Long Story Short

14. Spandau Ballet - Reformation

15. Spandau Ballet - Mandolin

16. Spandau Ballet - Muscle Bound

17. Spandau Ballet - The Freeze

18. Spandau Ballet - Toys

19. Komentarz Tomasza

"Reformation" - "Reformacja", "Mandolin" - "Mandolina", "Musclebound" - "Kulturystyka", "The Freeze" - "Zamarznięcie" i "Toys" - "Zabawki". Grupa Spandau Ballet z '81 roku, z pierwszej płyty "Journeys to Glory". Prawie minuta po północy.

 

20. Sygnał audycji

21. Tracy Hitchings - From Ignorance to Ecstasy

22. Komentarz Tomasza

"From Ignorance to Ecstasy" - "Od ignorancji do ekstazy", tak nazywa się płyta niejakiej Tracy Hitchings. Jest to dynamiczna blond lady, jak ją niektórzy nazywają, pierwsza dama progresywnego rocka. Pojawiła się niedawno, w '89 roku, z grupą Quasar, była wokalistką na znanej Państwu płycie "The Loreli", tej płyty słuchaliśmy jeszcze w Drugim Programie Polskiego Radia, w "Wieczorze płytowym", a także w kilku innych audycjach, również w Dwójce, bo wtedy mniej więcej, kiedy jeszcze pracowałem w Dwójce, to akurat dostałem tę płytę. Natomiast w tak zwanym między czasie albo później po wydaniu tego albumu, który niestety dla zespołu Quasar w dalszym ciągu nie był płytą przełomową, Tracy Hitchings nawiązała współpracę z niejakim Clive'em Nolanem. Ten człowiek jest pianistą znanej nam i lubianej grupy Pendragon i Clive Nolan skomponował dla niej osiem utworów, ona napisała teksty, no i tak powstał album "From Ignorance to Ecstasy" wydany w ubiegłym roku. To był utwór tytułowy. No płyta dosyć nierówna muszę powiedzieć, mimo to, że zrobiona z dużym smakiem, z dużą ekspresją. Utwory są bardzo melodyjne, ale niektóre denerwują, no taką trochę "popowatością" za dużą, jest tu za dużo muzyki pop, jak na wykonawczynię rocka progresywnego, jak na Clive'a Nolana, który w sumie też współkomponuje chyba lub w każdym razie wspomaga na pewno Nicka Barretta przy komponowaniu materiału dla zespołu Pendragon. Ale nie można powiedzieć, żeby to była płyta nieudana, są na niej wspaniałe wręcz fragmenty, za chwilę takie dwa właśnie dłuższe utwory, dla których warto się tym albumem zainteresować. "Horizons In Your Eyes", czyli "Horyzonty w twoich oczach", to jest piękny, nastrojowy utwór z cudownym, gitarowym solem pośrodku, no i ponad 11-minutowa kompozycja "Caamora", które zabrzmi tak, jak najlepsze nagrania Quasar, no i jak w ogóle najlepsze progresywne nagrania powstające w ostatnich latach. Posłuchajmy, oto więc Tracy Hitchings.

 

23. Tracy Hitchings - Horizons In Your Eyes

24. Tracy Hitchings - Caamora

25. Komentarz Tomasza

Uff, to był kawał dużej muzyki. Tracy Hitchings, kto wie, czy już nie w tej chwili była wokalistka zespołu Quasar, bo nie wiemy, czy ten zespół cokolwiek robi w tej chwili. W każdym razie płyta ostatnia "The Loreli" wyszła w '89 roku, a album Tracy Hitchings - "From Ignorance to Ecstasy" w roku ubiegłym, '91. Słuchaliśmy dwóch, moim zdaniem, najwspanialszych utworów: "Horizons In Your Eyes" - "Horyzonty w twoich oczach" i "Caamora", szczególnie ten drugi, który się przed chwilą skończył, to taki utwór, od którego no trudno się oderwać, właściwie następne nagranie na płycie wręcz brutalnie sprowadza człowieka na ziemię, jest po prostu tak, w porównaniu z "Caamorą", niedobre. No, ale warto zwrócić na tę płytę uwagę, dziękuję za nią bardzo kolegom z Artrocka z Krakowa. Mam nadzieję, że to nie ostatnia pozycja, którą dzięki nim tutaj odkrywamy i słuchamy. Natomiast teraz chciałbym, żebyśmy wspólnie zastanowili się nad pewnym problemem, który przyszedł mi do głowy podczas występu Procol Harum. Otóż zacząłem się wtedy zastanawiać, jak to jest, że wykonawcy starszej daty, tak zwane dinozaury, potrafią na scenie stworzyć jedyny w swoim rodzaju klimat, potrafią zagrać wręcz bezbłędnie, porywająco, a ich muzyka, mimo upływu lat, nic nie traci, można nawet powiedzieć więcej, że zyskuje, zyskuje to, co najlepsze z doświadczeń ostatnich lat. Pomyślałem sobie wtedy, że to po prostu stara szkoła, no bo w latach 60 i na początku 70 nie było jeszcze tylu cudownych urządzeń, które pozwalały spreparować odpowiednie brzmienia, ukryć nieudolności wykonawcze tak zwanych artystów, nawet zagrać za tych artystów, którzy nie mają po prostu pojęcia o technice. A na koncertach z kolei nie było żadnych playbacków, nie było tysięcy komputerów z zaprogramowanymi podkładami i efektami, za pomocą których właśnie wzbogacano, teraz się właściwie wzbogaca, mdłe i wtórne kompozycje. Wtedy po prostu rock był autentyczny i wszelkie wyszukane, nawet najbardziej wyszukane, eksperymenty też były autentyczne. Trzeba było umieć coś zrobić, żeby odbiorcę tym zaskoczyć. A muzyka, w tej chwili możemy mówić, że była odjechana, czasami zwariowana, zdziwaczała, ale jednak była prostsza, była prawdziwsza.

 

26. Rare Bird - Iceberg

27. Komentarz Tomasza

To był zespół Rare Bird z '69 roku. Obecnie też powstaje taka muzyka, są zespoły zwane progresywnymi, choć myślę, należałoby je raczej nazwać regresywnymi, bo czerpią z doświadczeń pionierów sprzed dwóch dekad, tworzą one cudowne i pełne rozmachu kompozycje, ale, no właśnie, ale. Nowoczesne, wypolerowane, technicznie udoskonalone brzmienie, to już niestety nie to. Nie będę tu opowiadał żadnych idiotyzmów na temat rozkosznego trzeszczenia starej płyty, na temat boskich szumów analogowych taśm sprzed dwudziestu lat, na temat monofonicznej techniki zapisu. Nic z tych rzeczy. Ale gdyby w rocku dokonał się jedynie postęp ulepszający jakość dźwięku, to byłoby rewelacyjnie, ale postęp niestety dokonał się także w tworzeniu i tutaj zastanowiłbym się, czy warto użyć słowa postęp, chyba raczej zastój albo regres, bo obecny rock brzmi, no może to śmiesznie zabrzmieć, ale brzmi za dobrze, a przez to sztucznie. I nawet nie dziwię się, w tej chwili, wrogom współczesnego rocka progresywnego, bo głównie taką właśnie muzykę mam na myśli, gdyż ja też, jeśli już tak całkiem mam być szczery, wolę sobie na przykład posłuchać pierwszej płyty King Crimson, czy "Atom Heart Mother" - Pink Floyd, od na przykład nawet Marillion. Kocham jedno i drugie, ale tamto dawne jakoś brzmi bardziej przekonująco.

 

28. Curved Air - Stretch

29. Curved Air - Screw

30. King Crimson - In the Court of the Crimson King

31. The Alan Parsons Project - The Fall of the House of Usher: Prelude

32. U.K. - Danger Money

33. Pink Floyd - One Slip

34. Joy Division - Isolation

35. Marillion - He Knows You Know

36. Cockney Rebel - Sebastian

37. Carl Orff - O Fortuna (Carmina Burana)

38. The Moody Blues - Melancholy Man

39. The Moody Blues - Nights in White Satin

40. The Alan Parsons Project - The Fall of the House of Usher: Arrival

41. The Alan Parsons Project - The Fall of the House of Usher: Intermezzo

42. The Alan Parsons Project - The Fall of the House of Usher: Pavane

43. King Crimson - Epitaph


Płyty wykorzystane w ramach audycji

Cockney Rebel - The Human Menagerie (1973)

Curved Air - Airconditioning (1970)

King Crimson - In the Court of Crimson King (1969)

Spandau Ballet - Journeys to Glory (1981)

The Alan Parsons Project - Tales of Mystery and Imagination (1976)

The Cure - Pornography (1982)

Tracy Hitchings - From Ignorance to Ecstacy (1991)

U.K. - Danger Money (1979)