Elton John
«1995-06-16»
Co Nam Zostało z Tych Płyt

Komentarz

Elton John Serwis III Jacek Cholewiński

Audycja dzięki

Olek - data

Olek - komentarz

Vampirek - komentarz - treści komentarzy

Maciej Skulski - komentarz - uzupełnienie

Olek - opis

AkoBe - opis - uzupełnienie

AkoBe - pochodzenie

Opis

1. Elton John - Friends

2. Komentarz Tomasza

To było oczywiście do przewidzenia, że dzisiaj znów słuchać będziemy Eltona Johna. Tym bardziej, że wielkie wydarzenie na stadionie w Poznaniu w niedzielę już się zbliża. Elton John znowu w Polsce. Pamiętam jego naprawdę wspaniały koncert w warszawskiej Sali Kongresowej w 1984 roku. Był to dla mnie jeden z najpiękniejszych koncertów jakie w życiu widziałem. Widowisko naprawdę porywające, zarówno pod względem wizualnym, jak i pod względem muzycznym. Wspaniały dźwięk, wygodne siedzenia, no po prostu czułem się jak gdybym się przeniósł w jakiś piękny sen, w którym grała piękna muzyka. I to były utwory z okresu mojej młodości, utwory których słuchałem w latach 70-tych, ucząc się jeszcze słuchania muzyki, poznając coraz to różnych, nowych wykonawców. Pamiętam, że do Eltona Johna na samym początku nie czułem sympatii. Usłyszałem go pierwszy raz w audycji Piotra Kaczkowskiego, puszczał płytę koncertową, która do dzisiaj jakoś nie za bardzo mi się podoba. Choć jeden utwór pamiętam rzucił mnie na kolana - "Sixty Years On" w wersji koncertowej, to była pierwsza koncertowa płyta Eltona Johna. Później natomiast zaczęły pojawiać się jego przeboje w różnych audycjach. I tak nagrywałem sobie te utwory, słuchając ich z mniejszym bądź większym zaangażowaniem. Aż któregoś dnia usłyszałem "Your Song", później "Where To Now St. Peter?", a później pojawiła się przepiękna płyta "Goodbye Yellow Brick Road" i to był ten moment przełomowy. Między innymi słyszałem też wtedy piosenkę, której słuchaliśmy na wstępie - "Friends" - "Przyjaciele", to był utwór tytułowy z filmu nakręconego na początku lat 70-tych, do którego Elton John napisał muzykę. Proszę Państwa pamiętam, że dla mnie koncert w Kongresowej przed kilkunastoma laty, jedenastoma laty dokładnie, zakończył się tym, że musiałem niestety wyjść tuż przed samym końcem, bo wyjeżdżałem tego samego wieczoru z Warszawy. I już ubierając się w szatni słyszałem ostatni bis, była to piosenka "Pinball Wizard". Utwór z repertuaru grupy The Who, z rock opery "Tommy", które Elton John wykonywał w filmie Kena Russella - "Tommy". I również wykonywał go później także na swoich koncertach. Zacznijmy teraz od tego utworu. Mam nadzieję, że ponieważ tak się dla mnie zakończył koncert przed kilkunastoma laty, to jakoś tak również rozpocznie się w najbliższą niedzielę - "Pinball Wizard".

 

3. Elton John - Pinball Wizard

4. Komentarz Tomasza

"Pinball Wizard", czyli "Czarodziej elektrycznego bilardu". Niesamowity zupełnie fragment rock opery grupy The Who - "Tommy". A także porywający fragment filmu Kena Russella, w którym właśnie rolę czarodzieja gra Elton John. I przegrywa pojedynek z tytułowym bohaterem filmu, z Tommym, spadając z postumentu, a ponieważ ma na nogach takie wielkie buty, na końcu widzimy tylko te buty sterczące z tłumu, który wiwatuje na cześć nowego mistrza. Elton John - gwiazda pierwszej wielkości w latach 70-tych, no może nie pierwszej w 80-tych, ale wygląda na to, że jego najlepsze lata wracają, bo dwie ostatnie płyty są naprawdę wspaniałe. I dużo sobie obiecuję po występie w Poznaniu w najbliższą niedzielę. Dzisiaj wspominamy sobie utwory oczywiście z lat 70-tych, bo takie jest mniej więcej założenie naszych piątkowych koncertów. Utwory stare, dawne, których być może tak często nie słuchamy teraz, a do których czasem warto wrócić. I jak sądzę niektóre z nich pewnie zagra nasz mistrz w najbliższą niedzielę. Myślę, że zagra utwór "Someone Saved My Life Tonight", mam przynajmniej taką nadzieję. Teraz trzy fragmenty z płyty "Captain Fantastic and the Brown Dirt Cowboy", czyli "Wspaniały kapitan i brudny kowboj". To była płyta nagrana w '75 roku i miała opowiadać historię dojścia do sławy Eltona Johna i Bernie'go Taupina, jego tekściarza. Najpierw utwór tytułowy "Captain Fantastic", później wspomniana przed chwilą piosenka, wspaniały przebój z tego okresu - "Something About The Way You Look Tonight" - "Ktoś dziś wieczór uratował mi życie", a później "Bitter Fingers", czyli "Zgorzkniałe palce".

 

5. Elton John - Captain Fantastic

6. Elton John - Someone Saved My Life Tonight

7. Elton John - Bitter Fingers

8. Komentarz Tomasza

"Bitter Fingers", czyli "Zgorzkniałe palce". Utwór opowiadający o tym jak trudno jest czasem skomponować piosenkę. Jednak Eltonowi Johnowi i Bernie'mu Taupinowi przychodziło to, przynajmniej w pierwszej połowie lat 70-tych, nad wyraz łatwo. I wspaniałe, melodyjne, rytmiczne i nastrojowe przeboje, wprost wypływały im spod pióra. Posłuchajmy teraz trzech takich rytmicznych utworów, bo jak sądzę piosenka "Bitter Fingers" wprowadziła nas w taki nastrój. "Teacher I Love You" - "Pani Nauczycielko kocham Cię", "All the Girls Love Alice" - "Wszystkie dziewczęta kochają Alicje" oraz "Street Kids" - "Chłopcy z ulicy".

 

9. Elton John - Teacher I Love You

10. Elton John - All the Girls Love Alice

11. Elton John - Street Kids

12. Komentarz Tomasza

Stary, dobry Elton John, którego utwory rockowe w latach 70-tych były równie soczyste i melodyjne jak piękne ballady, dzięki którym stał się sławny. Jeszcze trzy nagrania czekają nas dzisiaj. Pierwsze nazywa się - "I've Seen the Saucers" - "Widziałem latające spodki". Wbrew temu co mówiła o tym utworze moja Mama, że opowiada o kłótni małżeńskiej, bynajmniej dotyczy on lądowania istot z kosmosu. Później "Goodbye Yellow Brick Road", czyli "Żegnaj ceglasta, żółta drogo" albo "Żegnaj młodości" i na koniec przepiękna - "Harmonia".

 

13. Elton John - I've Seen the Saucers

14. Elton John - Goodbye Yellow Brick Road

15. Elton John - Harmony

16. Komentarz Tomasza (brak)




Komentarze/recenzje

CAPTAIN FANTASTIC I SZALONY PERKUSISTA Elton John Stadion Lecha, Poznań, 18 czerwca 1995 Someone Saved My Life Tonight - Ktoś uratował mi życie tego wieczoru... To chyba najodpowiedniejsze słowa, jakimi najkrócej mogę oddać wrażenia z tego niezapomnianego niedzielnego wieczoru. Tym bardziej, że od tego właśnie utworu, kilka minut po 20.00 rozpoczął swój występ Elton John. Nie chciałbym jednak nadawać tym słowom jakiegoś osobistego wydźwięku - od dawna już nie prześladują mnie myśli samobójcze, jestem człowiekiem opanowanym i o wiele bardziej obiektywnym niż przed laty. Ale koncert Eltona Johna poruszył mnie do głębi, przywrócił mi WIARĘ w człowieka i nieprzemijalność pewnych uczuć i wartości, zamienionych na dźwięki i zaklętych w kilkuminutowych utworach muzycznych. Byłbym jednak nieszczery, gdybym napisał, że pojechałem do Poznania pełen cynicznych obaw. Wiedziałem, że Elton John to nie Siouxsie, która kilka dni wcześniej odtworzyła w Warszawie prawie całą ostatnią płytę, okraszając występ raptem trzema ważnymi starymi numerami! Wiedziałem, że ten jedyny w swoim rodzaju mistrz fortepianu zagra i zaśpiewa prawie wszystko, o czym moglibyśmy marzyć. A po wysłuchaniu albumu Made In England wiedziałem też, że pod względem kompozytorskim i wykonawczym jest znowu w szczytowej formie. Jednak nie podejrzewałem, że jego występ tak bardzo mnie wzruszy. Nie śmiałem nawet śnić, że ze zgorzkniałego 37-latka zamienię się na trzy godziny w pełnego radości i energii nastolatka. Że będę skakał, śpiewał i raz jeszcze przeżywał minione dni i wydarzenia... przy których kiedyś towarzyszyły mi piosenki Mistrza. Elton John to prawdziwy fenomen - jego muzyka adresowana jest właściwie do wszystkich, bo wymyka się przyjętym klasyfikacjom gatunkowym. To rock - ale i nie rock. Czasami nagle zamienia się w country (Dixie Lily), czasami w jazzową improwizację fortepianową (Rocket Man, Bennie And The Jets), a najczęściej chwyta za serce balladowym liryzmem (Candle In The Wind, The Last Song). Potem nagle nabiera wręcz symfonicznego rozmachu ( Funeral For A Friend), a gdy znowu staje się rockiem, umarłego potrafi zmusić do opuszczenia trumny tanecznym krokiem (Love Lies Bleeding, Pain, Saturday Nights Alright For Fighting), gdyż błyskawicznie nabiera cech melodyjnego, rytmicznego popu (Lies, I Don't Wanna Go On With You Like That).


Autor: TK


Wszystkie te utwory - i wiele innych - pojawiły się tego niedzielnego wieczoru. I nawet deszcz wstydził się padać, choć na ulewę zanosiło się przez cały dzień. Spadło tylko kilka nieśmiałych kropli. Zresztą, nawet gdyby "prało żabami", nie zaszkodziłoby to wcale magicznej atmosferze, jaka wytwarzać się poczęła w chwili, gdy po - wprowadzającej - elektronicznej fanfarze rozległy się pierwsze fortepianowe akordy Someone Saved My Life Tonight. Było jeszcze jasno, więc początkowo wszyscy wpatrywaliśmy się w niepozornego człowieczka w okularach i czerwonym skafanderku, przeważnie ukrytego za swoim instrumentem. Po każdym utworze Elton wstawał jednak, wychodził zza fortepianu, kłaniał się publiczności, zagajał. Potem, gdy zrobiło się ciemniej - na wielkim ekranie rozmigotały się przeróżne obrazy. Przypominało to trochę wizualną ilustrację występu Cocteau Twins. O ile jednak przed rokiem w Katowicach nuda dławiła za gardło, o tyle w Poznaniu ekran pełnił jedynie rolę barwnej przyprawy do porywającej, intrygującej i wciąż zmieniającej się muzyki. A gdy przyzwyczailiśmy się do tej dodatkowej atrakcji, Elton i prawie wszyscy muzycy zeszli nagle ze sceny, zaś światła skierowały się na najbardziej pocieszną postać, jaką od lat oglądałem na rockowym koncercie. Za przeróżnymi bębenkami i "przeszkadzajkami" szalał bowiem Ray Cooper - jeden z najstarszych (obok gitarzysty Daveya Johnstone'a) współpracowników Eltona Johna. Na płytach z lat siedemdziesiątych zawsze widniały jego zdjęcia - nigdy nie miał gęstej czupryny; do chwili obecnej jednak całkiem wyłysiał, ale zdobył przez to przedziwną charyzmę. Stroił miny, tańczył, rzucał pałeczkami, potem zmusił nas wszystkich do chóralnego skandowania improwizowanych na poczekaniu okrzyków, aż w końcu - z filuternym błyskiem w oku i szaleńczym uśmiechem - porwał wielką buławę i począł nią walić w olbrzymi gong, skacząc przy tym jak kilkuletni szczeniak rozradowany hałasem, jaki czyni. Działo się to wszystko podczas porywającej wersji słynnego utworu z rockopery Tommy grupy The Who - Pinball Wizard. Tym utworem zakończył się właściwy koncert. Czekając na bisy gorączkowo się zastanawiałem, co jeszcze chciałbym usłyszeć... Zdawało mi się, że było już wszystko! To chyba najlepiej świadczy o klasie koncertu. Dopiero potem, wracając do Warszawy, powoli przypominałem sobie, czego nie było: Crocodile Rock, Your Song... Wtedy jednak, stojąc w tłumie na murawie stadionu, byłem bliski płaczu ze szczęścia, gdy usłyszałem pierwsze dźwięki Don't Let The Sun Go Down On Me. Jeden z najpiękniejszych utworów Mistrza. Jeden z moich ulubionych... Ludzie dookoła mnie krzyczeli Nikita! Nikita! - ale gdy Elton wyszedł po raz trzeci i zapowiedział The Last Song, wiadomo było, że na tym koniec. Ten piękny, nastrojowy utwór artysta zadedykował ofiarom AIDS. I w ten kameralny sposób zakończył się koncert, który pamiętać będę długo. Choć mógłbym jeszcze słuchać Eltona Johna godzinami, nie czułem niedosytu. Nawet nie żałowałem, że nie było wielu wspaniałych utworów, za które kocham go najbardziej: Tonight, Ticking, Sixty Years On, Shoot Down The Moon, I've Seen That Movie Too... Opuściłem Stadion Lecha pogodzony z sobą, z Wszechświatem, z przeszłością. I pełen ochoty, by żyć dalej - choćby po to, żeby kiedyś raz jeszcze trafić na koncert Eltona Johna. TOMASZ BEKSIŃSKI TYLKO ROCK Str. 79 Nr 10 październik 1995


Autor: TK